poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Szklarska Poręba 2013 - relacja z wyprawy

Dlaczego Szklarska? Gdy pomysł pojechania w góry okazał się realny okazało się to najlepsze dla nas miejsce na rowerowe góry. Czynnikami które nas interesowały były:
- mnogość tras rowerowych
- różne stopnie trudności tras
- możliwie jak najkrótszy dojazd PKP
Do tego wszystkiego internet aż huczał informacjami o przyjazności regionu dla rowerzystów, o trasach dla każdego, o trasach maratonów i całodniowych wycieczkowych. Wszystko to okazało się prawdą, a jak to wyglądało z naszej perspektywy? Wszystko poniżej dzień po dniu, zapraszamy.



Dzień pierwszy - "droga długa jest"

W relacji z Bornholmu można znaleźć informację, że Radek jest królem drzemek. Tak też zaczyna się nasz drugi wyjazd.
Plan był następujący:
- o godzinie 3:30 przyjeżdża Bynio i zawozi nas do Laskowic Pomorskich, gdzie wsiadamy w pociąg i jedziemy już sami
Niestety, pakowanie, plotkowanie i ostatnie ustalenia sprawiły, że położyliśmy się o godzinie 1:30. O godznie 3:36 zadzwonił telefon "Panowie czekam już na dole". To był nasz budzik, bo te właściwe przespaliśmy ;)
Na szczęście zbieramy się szybko, pakujemy rowery i sakwy do samochodu i o 3:50 ruszamy z Gdańska.
Do Laskowic docieramy o 5:15 więc na spokojnie składamy rowery i montujemy bagaże. Idziemy na peron, na którym stały dwa pociągi, żółty i brązowy. Stały na jednym torze więc uznaliśmy że to jeden pociąg. Nic bardziej mylnego, były to dwa pociągi jadące w różnym kierunku, dzięki Bynio że to zauważyłeś, bo byś nas wiózł do Inowrocławia ;)
W pociągu odpalamy tradycyjne jajko na twardo i mkniemy na południe :)


Następnie przesiadka do Poznania, by następnie ruszyć do Wrocławia. Do Wrocka docieramy z pół godzinnym opóźnieniem co daje nam tylko półtorej godziny czekania na kolejny pociąg. Wsiadamy więc na rowery i pedałujemy na rynek.
Ostatni pociąg do Jeleniej Góry odjeżdża planowo.


Do Jeleniej Góry docieramy o godzinie 17:50, stąd już tylko 20km do Schroniska Szkolnego Wojtek, w którym Tomasz zabukował noclegi. Siodłamy więc maszyny i ruszamy. Docieramy tuż przed godziną 20:00.
Cała podróż zajmuje nam 16 godzin.


Kładziemy się do łóżek o 21:40 :)



Dzień drugi - rozgrzewka

Dzień pierwszy w górach zaczynamy od rozgrzewki, nie ma co od razu rzucać się na całodzienne trasy, toć są to nasze pierwsze w życiu rowerowe góry! Na cel obieramy trasę nr 5. Przed wyruszeniem na trasę udajemy się do informacji turystycznej, skąd mieliśmy pobrać darmową mapkę szlaków. Niestety, pracownik informacji leniwie wzrusza ramionami. Po kilku pytaniach pomocniczych udaje mi się wyciągnąć z niego informacje, że mapki są dopiero w przygotowaniu. Kupiliśmy mapę w sklepie.






Tego dnia jemy obiad na mieście, ale popołudniu wyruszamy jeszcze do sklepu po niezbędne artykuły do przygotowania samodzielnie obiadu na następny dzień. Wyszliśmy z założenia, że skoro mamy w pełni wyposażoną kuchnię to jutro będzie chińszczyzna. Trasa do sklepu dodaje do naszego dystansu 11km.



Dzień trzeci - wyprawa do Czech

Po udanej rozgrzewce i bardzo długiej nocy wstajemy około 8:00, Radek jak zwykle później :P
Tego dnia mamy w planie zaatakować naszych południowych sąsiadów, oczywiście atak bardzo przyjacielski i turystyczny. Ruszamy trasą nr 2. Granicę w Jakuszycach przejeżdżamy z górki nie zwalniając nawet na dawnym przejściu granicznym, dobrze że nie było tam fotoradaru, bo mieliśmy zdecydowanie za dużo na naszych budzikach! Trasa po czeskiej stronie również wiedzie z górki przez co przegapiamy skręt na szlak i dojeżdżamy do Harrachova.


Pierwszym miejscem jakie odwiedzamy jest mały pub, w którym raczymy się piwem czy dwoma i po dwóch godzinach ruszamy pod skoczenie narciarskie i następnie na szlak. Trasę musieliśmy zmodyfikować lecz wracamy na szlak. Po 10 km rowerowej wspinaczki czekała na nas nagroda :) Zjazd, na którym rozpędziliśmy się do magicznych 63,5 km/h Hell yeah! Dobrze, że zboczyliśmy z trasy, dobrze że nie podjeżdżaliśmy tego odcina, to nic że obcięliśmy około 3 km szlaku, było warto!





Dzień czwarty - pętla wokół Szklarskiej Poręby

Tego dnia ruszamy trasą nr 3. pod patronatem radiowej trójki. Szlak wokół Szklarskiej Poręby, trasa nie długa za to mocno techniczna. Sporo podjazdów, szybkich zjazdów, a w jej południowej części szlak rowerowy pokrywa się z pieszym w drodze do Wodospadu Szklarskiego co dodatkowo uatrakcyjnia trasę. Dobrze wybraliśmy kierunek pętli i na wspólnym odcinku jedziemy w dół, omijając przechodniów i ich małe pieski.



Po obiedzie ruszamy drugą pętlę trasą, której numeru w chwili pisania relacji już nie pamiętamy, a zapiski z wyjazdu milczą na ten temat...





Dzień piąty - dwie pętle

Relację z tego dnia rozpoczniemy dialogiem z poprzedniego wieczoru:
R: skoro wczoraj zrobiliśmy dwie pętle to jutro robimy tak samo, rano zrobimy trasę ok 45 km, wrócimy na obiad i pojedziemy jeszcze 35 km
T: eee... jak wstaniesz rano i zrobisz obiad to nie ma problemu, ale musiałbyś wstać o 6:00 (śmieję się pod nosem Tomasz)
R: ok, nie ma problemu nastawiam budzik na 5:30
T: jasne już widzę ja wstajesz

5:30 dzwoni budzik Radka, Tomasz z uśmiechem zerka jak ręka wyłącza budzik
5:32 Radek wstaje

O godzinie 6:05 obiad był już gotowy, spaghetti bolognese, pozostało tylko ugotować makaron, ale to jak wrócimy z pierwszej pętli. Po śniadaniu napełniamy bukłaki i bidony wodą i ruszamy trasą nr 10.





Na obiad wracamy około godziny 14:00, dowiadujemy się, że zgodnie z regulaminem nie powinno nas w być w schronisku pomiędzy 10:00, a 17:00, hmmm no cóż ;) Gotujemy makaron, spijamy chmielowego energetyka i ruszamy na drugą pętlę. Tomasz nieco się opierał, ale skoro król drzemek dotrzymał słowa to i on musiał :)


Trasa nr 7 okazała się niezwykle nuuudna i monotonnna. Opisywana jako wycieczka całodniowa, nie wiemy jakim cudem. Wpierw asfaltem 10 km lekko pod górę, by następnie zjechać 9 km szturową drogą bez pedałowania. Uwieżcie nam przez 9 km zakręciliśmy korbą może 3 razy, no nuda na maxa :P Do tego wyszło nam 10 km mniej niż planowaliśmy. Trudno bywa i tak, za to pod koniec trafiliśmy na oberwanie chmury i w końcu coś się działo :)




Dzień szósty - wracamy do domu

Schronisko musieliśmy opuścić do godziny 10:00. Uznaliśmy, że nie wyjeżdżamy już na szlaki, z resztą wszystko co najciekawsze zjechaliśmy. Pozostał jeden szlak ok 60 km oraz kilka małych po ~10-15 km, które z resztą przejechaliśmy w drodze na inne szlaki, które zjeździliśmy.
Droga do Jeleniej Góry zajmuje nam zdecydowanie mniej czasu niż pierwszego dnia. Co tu robić przed 12:00? Zwiedzamy rynek, bardzo ładny polecamy! I idziemy na piwo i pizze :)


Następnie zmieniamy lokal na park przy dworcu PKP, gdzie już tylko 4 godziny do odjazdu pociągu....




Podsumowanie

Radek:
Oznakowanie tras w mieście fatalne, na skrzyżowaniach ulic często brakuje oznakowań, na trasie czasem trzeba się domyślać, więc bez mapy ani rusz.


Poza tym bardzo pięknie miejsce, które spełniło moje rowerowe oczekiwania. Zostałbym jeszcze jeden dzień dłużej, a przy następnym podobnym wypadzie zdecydowanie od samego początku będę robił dwie pętle jednego dnia. Niby środek sezony, a trasy rowerowe praktycznie puste, co sprawiało jeszcze większą radochę.

Niestety w pamięć zapadło mi kombinowanie przejazdu PKP, wniosek jaki nasuwa mi się po powrocie to:
- jestem za uczciwy, kombinuje i szukam pociągu, który zabierze nasze rumaki z sobą, w rzeczywistości lepiej nie mieć biletu i zrobić następująco:
- znaleźć pociąg, którym chcemy jechać
- jeśli jest jeszcze miejsce na wieszakach zająć najbardziej nam odpowiadające
- jeśli jest 3:00 nad ranem i jest Was czwórka oczywiście z rowerami to bez skrupułów wsiadasz do pociągu, a rowery wpierdalasz jeden a drugi, to nic że w przedziale rowerowym jest już 6 rowerów, zawsze jakoś da się upchnąć kolejne
- następnie szukasz miejsca siedzącego, to nic że nie masz wykupionego biletu wraz z miejscówką
- czekasz aż konduktor będzie sprawdzał bilety
- bez zbędnych tłumaczeń kupujesz bilet dla siebie (niektórzy nawet nie wspomnieli o rowerze)
- konduktor nic nie powie na piramidę rowerów, to nic że pociąg przystosowany jest tylko na trzy.

Można powiedzieć, że konduktor jest po stronie rowerowych turystów, jakby zaczął wyrzucać ludzi z rowerami bo nie ma dla nich miejsca były ostry dym. Dla mnie była to (raczej, bo nigdy nie mów nigdy) ostatnia podróż z rowerem w TLK, już wolę regionalne, gdzie nikt nie będzie bezmyślnie rzucał rowerów jeden na drugi.

Kędzior:
Podział dotyczący wyjazdu uważam za sprawiedliwy... zająłem się noclegiem. Jedyna rzecz jaka sprawiła trudności to decyzja Radka - gdzie w końcu jedziemy!!?? :)
Początek był trudny, przejazd z sakwami do schroniska był, nazwijmy to, dość wyczerpujący. Nie wspomnę o paru chwilach, gdy mięsem rzucałem na lewo i prawo. Następne dni to już tylko ból mięśni ud i tyłka! Trzeciego dnia zmuszony byłem do zakupu spodenek z pampersem - polecam, załorzyłem i jakbym na kanapę usiadł!
Ale o tym wszystkim i tak można zapomnieć! Każdego dnia widzieliśmy coś innego, tj. trasa, nawierzchnia, kąt nachylenia podjazdów i zjazdów. Osobiście zakochałem się w trasach "wymagających technicznie", bo podjazd pod górkę zwykłą drogą stał się nudny! Gorąco zachęcam do wykorzystania rowerów MTB zgodnie z przeznaczeniem, czyli W GÓRACH!!

0 komentarze:

Prześlij komentarz