czwartek, 8 grudnia 2016

Gdzie na wyprawę rowerową w 2017?

Gdy pierwszy raz zacząłem pisać ten post był początek lipca. W planach mieliśmy wyjazd na południe Europy, oczywiście z naszymi odpicowanymi rowerami z sakwami, którymi chcieliśmy przejechać przez dzikie zakamarki pasma Rodopów. Życie jednak inaczej podyktowało ten czas i z planu nici.

Tym czasem za oknem już prawie zima. Okres, gdy na miejskich i leśnych ścieżkach rowerowych zostali najwytrwalsi. Mój Cube wisi na haku i czeka, aż mój organizm zaakceptuje panującą za oknem aurę. Póki co strasznie marznę :/ Ale nie o pogodzie miał być ten wpis.

Przez ostatnie kilka lat grudzień był okresem, gdy w mojej głowie rodził się nowy kierunek letniej wyprawy rowerowej. Mimo iż w tym roku licznik rowerowy trochę wolniej łyka kilometry to żyłka planowania i wymyślania wciąż jest żywa! W mojej głowie rodzą się już pomysły na przyszłoroczny wyjazd.

Gdzie na wyprawę rowerową?

Uważam, że by wyprawa była ciekawe musi być niepowtarzalna. Nie podążajmy niczyją drogą w 100%. Czerpmy pomysły, ale nie kopiujmy. Wyznaczmy sobie własny cel. Nasza zeszłoroczna wyprawa na Islandię zakładała przejechanie przez interior. Nie byliśmy pierwsi którzy pokonali tą trasę, ale byliśmy pierwsi w 2015 roku, którzy przejechali ją z północy na południe jeszcze przed otwarciem głównej drogi. Dla nas było to wyzwanie logistyczne. Pięciodniowy przejazd przez wulkaniczne bezdroża, z zapasem wody, jedzenia i nie do końca znaną sytuacją na temat przejezdności dróg sprawiła, że mimo wątpliwości czy "droga będzie przejezdna" czy "nie zakopiemy się w śniegu lub błocie" wyprawa na Islandię spełniła oczekiwania myślę każdego z nas. Dla nas był to cel i nasz Everest 2015 ! Sprawdziliśmy siebie, poznaliśmy swoje mocne i słabe strony, zrealizowaliśmy wspólny cel!

Nie ważne gdzie ważne z kim.

W moim wypadku wyprawa rowerowa to czas "wyrwany" z urlopu jaki przysługuje mi z racji zatrudnienia na pełen etat. W wymarzonym świecie odwróciłbym proporcje praca-urlop, ale świat nie jest idealny ;) Dlatego planując go razem z ekipą zawsze zaczynamy od burzy mózgów. Każdy mówi, gdzie chciałby pojechać i dlaczego. Każdy z Nas ma inny cel, każdy ma inny Everest, myślę że trochę inną motywację,  ale główny cel jest jeden - zobaczyć kawałek świata z rowerowego siodełka. Osobiście lubię wyznaczyć sobie cele mające znamię "wyzwania". Nakręca mnie do skrupulatnych przygotowań. Zarówno tych fizycznych jak i logistycznych. Wspomniany etat często bywa rutyną dlatego też dobrze mieć w życiu hobby, które jest odskocznią od monotonii dnia codziennego.

Także kiedy i gdzie na wyprawę rowerową w 2017 roku?

Jako, że uwielbiam planowanie mój prywatny kalendarz często wypełniony jest terminami na kilka miesięcy w przód. Rok 2017 nie będzie łatwy, kalendarz mam wypełniony póki co do października, na szczęście są to głównie weekendy. Pierwszy przybliżony termin na rowerowe hopsa hopsa wpisałem sobie pod koniec kwietnia, także ten teges, trzymam kciuki!

W przypadku wyprawy rowerowej planowanie zaczynam od miejsca. Mam w głowie kilka takich, które chciałbym odwiedzić, ale nie jest to zamknięta lista. Inspiracją do kierunku wyprawy są często osiągnięcia innych podróżników, aktualne wpisy na blogach, artykuły oraz książki podróżnicze, które potrafią dodać skrzydeł. Czasem zajrzę też do planów innych osób i grup, te bywają na prawdę przeróżne :)

Niedawno zdałem sobie sprawę, że kilka z wypraw które do tej pory planowałem lub uczestniczyłem opisane są w jednej z książek, którą dostałem kilka lat temu w prezencie urodzinowym. Co więcej z dedykacją bym znalazł swój wymarzony kierunek podróży. Pomogło mi to już nie raz, dziękuję !


Były zatem gejzery, Thorong La Pass, Wydmy Chigaga, Fiordy i wiele innych. Bystre oko na pewno bez trudu zauważy zaznaczoną stronę w książce, ktoś odważy się zgadnąć cóż to takiego? :)
  
Gdzie i kiedy poniosą mnie rowerowe koła w 2017 roku? Czy życie nie będzie miało innego planu na to co teraz mam w głowie? Tego nie wiem. Wiem, że mam cel i motywację, a 90% sukcesu leży w głowie i pozytywnym nastawieniu. Reszta to szczegóły :) A dlaczego nie zdradzam co chodzi mi po głowie? By nie zapeszać, ahoj przygodo!

wtorek, 17 maja 2016

Kaszubska Włóczęga 2016 - relacja


Rowerowy rajd na orientację? Czemu nie, do tej pory nasze rowerowanie skupiało się głównie wokół własnych tras wyznaczonych wcześniej w domu lub eksploracji nowych leśnych ścieżek. Jakiś czas temu w Marcina głowie zrodził się pomysł startu w rajdzie na orientację Kaszubska Włóczęga

Sama formuła rajdu jest nam dobrze znana. Każdy z nas ma na swoim koncie liczne starty w pieszych rajdach z mapą lecz nigdy do tej pory nie łączyliśmy mapy i roweru.

Wybraliśmy start na trasie o długości 50 km. Dystans liczony przez budowniczych tras po najkrótszych drogach więc od umiejętności nawigacyjnych zależy ostateczna długość trasy. Zanim postawiliśmy koła na linii startu musieliśmy na niego dotrzeć co tym razem sprawiło nam wiele uśmiechu na twarzy :)

Rozważaliśmy trzy opcje transportu:

  • pociągiem - tu było ryzyko, że więcej osób wybierze tą drogę i podczas przesiadki w Tczewie konduktor nie wpuści wszystkich do drugiego pociągu,
  • pociągiem & rowerem - na wypadek jakbyśmy jednak w Tczewie nie dostali się do pociągu czekałoby nas 50 km jazdy rowerem,
  • samochodem.
Wybraliśmy opcję trzecią, również z racji wyjazdu z Gdańska dopiero o godzinie 19:30.

Trzy osoby, trzy rowery, jeden osobowy samochód. Nie do końca zgodnie z przepisami, bo z lekko zasłoniętą tablicą rejestracyjną ruszyliśmy ku przygodzie :D


Nasza przygoda zaczęła się już na trasie. 30 km od domu w drodze do Ocypla, gdzie odbywała się tegoroczna włóczęga czekał nas przymusowy postój.W naszym pędzidle podczas wyprzedzania odpadła środkowa część tłumika :/

Szczęście w nieszczęściu, podczas próby podwiązania tłumiku przy pomocy druty zatrzymał się obok nas Piotr, wtedy był jeszcze obcą dla nas osobą, której imienia nie znaliśmy. Przez chwile przypatrywał się co wyprawiamy po czym zapytał gdzie jedziemy, co się stało i zaproponował nam swoją pomoc.
Tego się nie spodziewaliśmy! Trafiliśmy na mechanika, którego warsztat był 50 metrów od drogi, miał podnośnik, spawarkę i umiejętności! Mega fart dla nas! Miło, że są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie! Podczas naprawy okazało się, że Piotr także jest rowerzystą i gdyby wcześniej wiedział o rajdzie na który jechaliśmy również stawiłby się na linii startu.


Pospawani i już bez sportowego dźwięku ruszyliśmy w dalszą podróż :)

Po dotarciu do do bazy rajdu odebraliśmy klucz od domku, zjedliśmy szybką kolację i po długiej rozmowie o życiu i śmierci poszliśmy spać. Oczywiście nie obyło się bez toastu za 400setną fankę, o którym pisaliśmy w dniu wyjazdu :)


Sobotni poranek zaczęliśmy pobudką o godzinie 8:30. Nie chciało nam się wstawać, ale emocje ze zbliżającego się rajdu szybko postawiły nas na nogi. Odprawa, komunikaty startowe, szkolenie z mapy i start!

O 10:30 odebraliśmy mapy oraz kartę startową. Garmin wylądował w plecaku i służył tylko do zapisu tracka, który po powrocie pięknie zaprezentował się na mapie, ale o tym później.


Trasa wymagała odnalezienia i potwierdzenia 14 punktów, które zlokalizowane były na pomostach, rowach, mostach, wieży ciśnień i innych malowniczych, charakterystycznych i ciekawych miejscach kociewskiej okolicy. Lecz po kolei.

Kilka pierwszych minut po otrzymaniu mapy poświęciliśmy na zapoznanie się z nią i ustalenie kolejności zdobywania punktów.

Na samym początku trasy nie byliśmy do końca pewni siebie. Co prawda wiele lat spędzonych w harcerstwie i na różnych rajdach sprawiły, że wiedzieliśmy co to mapa i jak wszystko działa. Niemniej ostatnimi czasy, papierową mapę zastępują nam różnego rodzaju urządzenia, które niestety "myślą" za nas.

Przez to, chcąc trochę przekombinować, już na pierwszym kilometrze napotkaliśmy na leśnym skrócie płot i trzeba było kawałek zawrócić. Na pocieszenie i małe usprawiedliwienie wraz z nami od płotu wracało kilka innych ekip.

Po początkowej przygodzie, z każdym metrem szło już coraz lepiej. Pierwsze dwa punkty odnaleźliśmy dość szybko. Były one łatwe do znalezienia. Pierwszy na ścieżce kładce, drugi na pozostałościach pomostu nad jeziorem. Pomost w bardzo kiepskim stanie, jedynie Radek zdecydował się na niego wejść.

Kolejne doświadczenie zdobyliśmy przy trzecim odwiedzonym punkcie. Po pierwsze znów chcieliśmy przekombinować, wybierając mało przejezdny skrót, zamiast wybrać niewiele dłuższą, ale równą i szeroką drogę. Na samym punkcie po raz pierwszy natknęliśmy się na "stowarzysza". Pierwotnie potwierdzony punkt okazał się nie być punktem mylnym. Na spokojnie przeanalizowaliśmy mapę, ukształtowanie terenu i opis punktu, co doprowadziło do odnalezienia właściwego.

Trasa do kolejnego punktu była szybka i przyjemna. Nadgoniliśmy stracony czas na szukanie tamy bobrów z punktu poprzedniego. Sam punkt zlokalizowany był na podmokłej łące, gdzie znów chwila na zastanowienie, który punkt jest tym właściwym. Na szczęście tym razem dajemy sobie czas na zastanowienie i nie potwierdzanie "byle jakiego punktu na karcie kontrolnej".


Następne dwa punkty chyba nikomu nie sprawiły problemu. Pierwszy dokładnie przy trasie, na małym przepuście, kolejny "zadaniowy" przy kościele w Kasparusie.

Kolejny fragment trasy ponownie pozwolił nadrobić trochę czasu dzięki prostej, asfaltowej drodze. Ze znalezieniem punktu znów nie było problemów. Przy skręcie na ścieżkę do punktu napotkaliśmy kilka innych ekip. Punkt położony bardzo malowniczo, na końcu małego jeziorka, w ruinach starego młyna.

Jedyny minus to konieczność przedzierania się przez dość wysokie pokrzywy, co w krótkich spodenkach nie należy do rzeczy najprzyjemniejszych.

W tym momencie trasa zrobiła się trudniejsza, szeroka do tej pory droga, zaczęła być coraz bardziej wąska i piaszczysta, a skręty w kolejne drogi nie aż tak oczywiste jak do tej pory. Jednak i z tym udało się nam poradzić. Przy kolejnym punkcie znów spotykamy sporą grupę rowerzystów. Sam punkt, zlokalizowany był na starorzeczu, do którego prowadziły dwie drogi. Pierwsza przez rzekę po spróchniałej kłodzie, druga przez dość bagnistą łąkę. Ostatecznie Radek zadecydował o wyborze drugiej opcji i przez kilkanaście minut przedzierał się, wraz z kilkoma innymi osobami, przez moczary. Skutek, jeden upadek i mokre buty, ale udało się i na karcie kontrolnej mieliśmy potwierdzony kolejny punkt!


Przed ruszeniem w dalszą drogę, ustaliliśmy, iż w tym momencie rezygnujemy z jazdy do punktu numer 10, gdyż istniało prawdopodobieństwo nie wyrobienia się w regulaminowym czasie.

Droga do kolejnego punktu to druga (i ostatnia) nasza pomyłka nawigacyjna na trasie. Przez pośpiech i nieuwagę, ominęliśmy jeden ze skrętów i zafundowaliśmy sobie drogę bardziej zapiaszczonymi ścieżkami.

Po zdobyciu kolejnego punktu, zlokalizowanego przy pomniku przyrody, wyjechaliśmy do miejscowości Wda. Tam dokupiliśmy wodę i patrząc na zegarek, zrezygnowaliśmy z kolejnego punktu oznaczonego numerem 6.

Po kilkunastu minutach, na 30 minut przed końcem regulaminowego czasu, docieramy do punktu na wiadukcie nieczynnej trasy kolejowej. Tam inna ekipa namówiła nas do zboczenia z zaplanowanej trasy i zdobycie jeszcze punktu numer 8 na starym moście kolejowym około 1 km dalej. Pierwotnie z braku czasu również tam nie planowaliśmy jechać, jednak ostatecznie opłaciło się.

Na ostatni punkt i powrót do bazy zostało około 20 minut. Na szczęście nie musieliśmy szukać leśnych dróg, gdyż wzdłuż linii kolejowej biegła ścieżka, na której mogliśmy dość mocno się rozpędzić.



Ostatni punkt zdobyliśmy na kilkanaście minut przed końcem czasu przy wieży ciśnień nieopodal nieczynnej stacji kolejowej w Ocyplu. Z tego punktu kręcimy ile sił w nogach przez wieś do bazy.

Ostatecznie, zmęczeni ale bardzo szczęśliwi, na mecie zjawiliśmy się około 7 minut przed końcem regulaminowego czasu.


Krótkie podsumowanie:

Mapa wraz z naniesionym trackiem poniżej.
  • przejechaliśmy 37 km,
  • potwierdziliśmy 12 z 14 punktów kontrolnych,
  • dwa razy lekko zboczyliśmy z trasy,
  • na mecie stawiliśmy się 7 minut przed końcem wyznaczonego czasu,
  • zdobyliśmy 137 punktów,
  • zajęliśmy 9 miejsce na 21 ekip na TR50.

Nam się podobało i już czekamy na #KW2017 !

Organizacyjnie bomba, bez spiny, wszystko czytelnie, na czas, trasa dobrze wyznaczona, punkty na mapie oznaczone czytelnie, punkty stowarzyszone rozstawione rozsądnie (chociaż przy punkcie 5 mieliśmy małą zagadkę, który wybrać-wybraliśmy ten bliżej mostu).

Inne ekipy spotkane na trasie uśmiechnięte, wesołe i pogodne. Widać, że również przyjechały przede wszystkim miło spędzić czas, pobawić się z mapą w terenie i nieco popedałować.

Dziękujemy za organizację, świetną zabawę i pogodę, które dopisała wyśmienicie :)


czwartek, 12 maja 2016

Planujemy się powłóczyć czyli Kaszubska Włóczęga tuż tuż !


W najbliższy weekend jedziemy na Kaszubską Włóczęgę. Każdy z nas ma na swoim koncie co najmniej kilkanaście startów w pieszych rajdach na orientację, dziennych, nocnych, dłuższych i krótszych. Nikt z nas jednak nie brał jeszcze udziału w wersji rowerowej. Rajd organizowany jest po raz jedenasty, lecz dla nas będzie to debiut. Zgłosiliśmy się na trasę rowerową o dystansie 50 km.

Pomysłodawcą i głównym spoiwem naszego uczestnictwa jest Marcin. To on od ponad miesiąca monitoruje całe wydarzenie. Dokonał zgłoszenia, dopilnował opłaty startowej oraz zarezerwował domek. Jedziemy dzień wcześniej by się zaklimatyzować i pospać nieco dłużej w dniu startu.

Pierwotny plan zakładał, że na linii startu stawiamy się w komplecie jako dwie drużyny. Niestety, wczoraj okazało się, że Tomek musi być w pracy. Jedziemy zatem we trzech, Marcin, Kuba i Radek, jako jeden patrol.

Zasady rajdu są proste:

  • stawiamy się na start z rowerami,
  • dostajemy mapę w skali 1:25 000 z zaznaczonymi punktami kontrolnymi,
  • możemy używać busoli/kompasu,
  • nie korzystamy z GPSa (poza rejestracją trasy, Garmin ląduje zatem w plecaku by nie wzbudzać niepotrzebnych scysji),
  • od momentu startu mamy 4 godziny 20 min na powrót do bazy, po tym czasie naliczane są punkty karne,
  • naszym zadaniem jest wyznaczenie optymalnej trasy i bezbłędne znalezienie punktów kontrolnych, następnie wracamy do bazy.
Brzmi banalnie prawda? :) Z doświadczenia jednak wiem, że najtrudniejsze w tego typu imprezach jest posługiwanie się mapą, orientacja w terenie oraz ustalenie priorytetów. Naszym celem jest odnalezienie wszystkich punktów lecz mapy nie zawsze są aktualne, nasz zmysł orientacji w terenie (mimo, że potrojony) może nas zawieść, dlatego też będziemy pilnować się wzajemnie. Ważne jest dostosowanie ewentualnych korekt trasy (a na rowerze można łatwo przegapić małe, leśne ścieżki) do czasu jaki pozostał do końca zabawy.

Nie można też walczyć za wszelką cenę, należy słuchać organizmu, dbać o odpowiednie nawodnienie i mieć zawsze w zapasie cukier, który podtrzyma zmęczony organizm.

Traktujemy to jako dobrą zabawę i przejażdżkę po lesie. Na pewno nie będziemy walczyć o złote kalesony i mam nadzieję, że nie spotkamy takich uczestników (co niestety zdarza się na takich imprezach). Mamy jeden cel: dobrze się bawić stosują się do regulaminu imprezy. :)

Co zabrać z sobą na taki rajd? Teraz mogę teoretyzować, mniej bądź bardziej trafnie, dlatego też wstrzymam myśl i napiszę po powrocie co znalazło się w naszych plecakach. O tym co było niezbędne, co mogłoby się przydać, a co było całkowicie zbędne.


poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Nie masz rowerowych planów? Skorzystaj z kalendarza wydarzeń i zobacz co robią inni


Chciałem się z Wami podzielić swoim odkryciem, które pod kilkoma względami ułatwiło mi życie nie tylko jako rowerzyście. Mam na myśli KIWIPortal – wyszukiwarkę wydarzeń, która codziennie dostarcza aktualną bazę wydarzeń z całej Polski. Znajdziecie tam setki propozycji spędzenia wolnego czasu z blisko 300 kategorii tematycznych: dom i rodzina, nauka i edukacja, muzyka, kultura i sztuka, sport i rekreacja, tradycje regionalne, hobby, turystyka i podróże.

Poza wyszukiwarką, wydarzenia rowerowe dostępne są na osobnej podstronie http://www.kiwiportal.pl/wydarzenia/rowery/. Tam z kolei można wybrać jedną z zakładek dotyczącą konkretnego regionu (np. http://www.kiwiportal.pl/wydarzenia/rowery/malopolskie) lub kategorii (np. http://www.kiwiportal.pl/wydarzenia/rowery/kolarstwo-mtb).

Na moje oko, KIWI jest prawdopodobnie najobszerniejszą bazą wydarzeń rowerowych, więc portal zaskoczy nawet stałych bywalców imprez kolarskich. Poza wydarzeniami sportowymi (np. maratony MTB), w KIWI są również imprezy turystyczne oraz te typowo miejski (masy krytyczne, pikniki, targi rowerowe itp.). Co prawda istnieje już kilka serwisów rowerowych, ale KIWI ma tę przewagę, że oprócz rowerów zapowiada też biegi, triathlonczy koncerty. Mnie zaciekawił kalendarz imprez turystycznych, na którym zresztą także znajdują się imprezy rowerowe.

Portal jest zaprojektowany tak, że pozwala na odnajdywanie wydarzeń na kilka różnych sposobów. Można skorzystać z wyszukiwarki, gotowych stron kategorii lub regionów albo z aplikacji mobilnej (dostępnej na trzy systemy operacyjne).

Interfejs użytkownika to już kwestia gustu. Mi spodobała się możliwość prezentacji wyników wyszukiwania na kilka sposobów: w formie prostej listy, kafelków lub mapy.

Po rejestracji można prowadzić prywatny kalendarz: wydarzenia do KIWI dodawane są ze sporym wyprzedzeniem, więc można zaplanować swój wolny czas.
KIWI to nowy projekt, ale jak sie dowiedziałem, ciągle trwają prace nad kolejnymi wersjami w celu poprawy interfejsu użytkownika, większej intuicyjności, działaniu na urządzeniach mobilnych. To wszystko po to, aby użytkownicy szukając wydarzeń - wszystko jedno - czy rowerowych, czy muzycznych - szukali ich na KIWI :).

poniedziałek, 15 lutego 2016

Kiedy najlepiej serwisować rower?

Poniższy wpis jest całkowicie subiektywny. Mam świadomość, że ilu rowerzystów tyle opinii. Tekst opieram o swój rower mtb, z takim a nie innym amortyzatorem, z takimi a nie innymi hamulcami, itd. Jednak nie chodzi mi o konkretne modele, a o samą zasadę serwisowania.

Uważam, że jeśli dbamy o rzeczy służą nam one dłużej. Banał? Prawdą jest, że "coś taniego" nigdy nie dorówna jakością "droższemu" odpowiednikowi?

Czy droższe rzeczy zawsze wykonane są z lepszych materiałów? Czy tańsze rzeczy skazane są na życie tylko przez jeden sezon? Czy droższe rzeczy będą służyły aż do rozpadu? Czy tańsze rzeczy są gorsze?

O tym i innych rozważaniach jakie pojawiają się od dawna w mojej głowie postaram się zwięźle odpowiedzieć poniżej.

Tytułowy serwis roweru podzieliłbym na dwie kategorie, małą i dużą.

Kategoria mała

Czyli wszystko to co nie wymaga specjalistycznej wiedzy serwisowej i możemy zrobić sami w domu.

Najczęściej ogranicza się to do dwóch czynności:

  • czyszczenie,
  • smarowanie.
Zwyczajne dbanie o czystość roweru, do której zaliczam głównie czyszczenie napędu. Jest to niezwykle banalna czynność, ale bardzo ważna. Często słyszę, że 

mój rower już się do niczego nie nadaje bo nie działają przerzutki i łańcuch chrzęści jak jadę.
Myślę sobie - straszne.
Pytam - czemu Twój łańcuch przypomina jednolite coś, co wygląda bardziej na gumowy pasek niż srebrny łańcuch z ogniwami?

Zarówno "tani" łańcuch do roweru jak i ten dwukrotnie droższy wymagają takiego samego czyszczenia. Jeśli czyścimy napęd po błotnej przeprawie przez las od razu po powrocie do domu, napęd posłuży nam o wiele dłużej. Wystarczy szmatka, woda, benzyna/nafta (coś co odtłuści i szybko odparuje). Na koniec smar (ja daję kropelkę na ogniwo) i gotowe :)
Oczywiście czyścimy również kasetę, kółka przerzutki oraz blaty.

To samo dotyczy goleni w amortyzatorze. Obłocone czy zapiaszczone golenie amortyzatora powodują, że niszczy się jego uszczelka. Brudna uszczelka = nieszczelny amortyzator = wycieki = korozja wewnątrz = szybsze zużycie amortyzatora. Dlatego warto utrzymywać golenie amortyzatora w czystości.


Błoto na ramie.
Niby nic strasznego. Czy słusznie? Obłocona rama wygląda kozacko. Świadczy o tym, że jesteś prawdziwym hardkorem, który gardzi miejskimi ścieżkami i wie co to prawdziwe używanie roweru. Oczywiście masz rację, choć gdy błotko zaschnie to przy kolejnej jeździe sypiesz się jak zardzewiały wigry 3, brudzisz sam siebie - oczywiście nie przeszkadza Ci to bo jesteś hardkorem. Generalnie nie jest to mega szkodliwe na działanie roweru, ale czysty rower wygląda ładniej, po to wybieramy kolor przy kupnie by był widoczny również następnego dnia ;)

Klocki hamulcowe. Pierwsza sprawa to bezpieczeństwo. Druga sprawa to, w przypadku hamulców tarczowych, to dbanie o tarczę, która może się wykrzywić i porysować, gdy okładzina w hamulcach się skończy. Poniżej zdjęcie jednych z moich klocków u kresu swej żywotności oraz nowa para wyjęta z pudełka, różnica kolosalna!


Woda dobra na wszystko?
Wiem, że wielu rowerzystów na samą myśl o samoobsługowej, samochodowej myjni ręcznej ma dreszcze na plecach. Sam co jakiś czas korzystam z takich myjni, lecz bez  włączania ciśnienia, zachowując kilkudziesięcio centymetrowy odstęp od roweru by nie wtłoczyć wody w piasty, korbę czy ramę. Jest to skuteczny sposób by pozbyć się błota z ramy, kół i napędu. Najważniejsze by po takim myciu nasmarować dobrze łańcuch.
Na zdjęciu w roli czyściciela Bynio, z którym rowerowanie zawsze kończy się na myjce :)


Kategoria duża

Tutaj zaliczam serwis pt "nie róbcie tego sami w domu". Oczywiście tylko jeśli nie macie wiedzy.

Pierwszy serwis amortyzatora wykonałem u kolegi. Sam tylko asystowałem, podawałem narzędzia i czyściłem wnętrzności ze smaru. Nie miałem o tym zielonego pojęcia wiec całość bacznie obserwowałem.


Hamulce.
W zależności jakie hamulce posiadasz tak je serwisujesz. Ja mam hamulce hydrauliczne, które kilka razy się zapowietrzyły. Przy okazji wymieniłem olej. Tutaj tak samo jak przy czyszczeniu amortyzatora skorzystałem z pomocy Bynia. 


Linki, pancerze, regulacja przerzutek.
Sprawne działanie przerzutek to nie tylko regulacja. To także wymienione co jakiś czas linki i pancerze. Jeśli nigdy tego nie robiłeś, masz sporo czasu i jesteś osobą, która lubi majsterkować wymiana zajmie Ci kilkadziesiąt minut. Trochę więcej zajmuje regulacja przerzutek, gdyż trzeba to robić od zera. Nie wystarczy wówczas podkręcić naprężenia linki przy dźwigni hamulca. Trzeba je ustawić na nowo. Do tego po kilkudziesięciu kilometrach linki będą wymagały ponownej regulacji.


Czy gdybym miał droższe przerzutki, droższą ramę i droższe pedały czyściłbym je mniej? Regularne czyszczenie roweru gwarantuje mniejsze zużycie części. Nie ważne ile kosztują. Niektóre droższe podzespoły zużywają się szybciej z powodu materiałów użytych do ich produkcji, które są lżejsze ale mniej wytrzymałe. Dlatego wysoka cena roweru czy jego elementów nie gwarantuje Ci ich samoczyszczenia. Jeśli będziesz systematycznie serwisował swój rower, nie ważne czy samemu czy w serwisie rowerowym, będzie Ci on posłużył długie lata, a Ty będziesz zastanawiał się gdzie jechać, a nie czym jechać :)

Kiedy więc najlepiej serwisować rower?
Serwis codzienny wykonujemy na bieżąco. Gdy nie korzystamy z roweru np zimą możemy pomyśleć o serwisie większych elementów. Często na początku drugiego kwartału roku serwisy rowerowe mają promocyjne ceny na serwis, z których warto skorzystać.

Dla osób, które nie lubią czyścić za często roweru polecam unikanie deszczu, błota i śniegu.