sobota, 27 lipca 2013

Szklarska Poręba - nadjeżdżamy!

Ponoć nie ma nic lepszego niż spontany! Kilka miesięcy temu rzuciłem pomysłem "weźmy dzień, dwa urlopu, zapakujmy się z rowerami do pociągu i pojedźmy w góry". Przyznam, że zapomniałem o tym lecz na znajomych zawsze można liczyć. Około dwa tygodnie temu dzwoni Tomasz z pytaniem "to kiedy jedziemy i gdzie?". Więcej nie potrzebowałem. Po kilku dniach poszukiwań pod kątem tras i dojazdu wybór padł na Szklarską Porębę. Miasto, które jest bardzo rowerowe, odbywają się w nim cykliczne maratony MTB i przygotowanych jest kilkanaście tras dla każdego. Ponoć odnajdzie się tam rodzina na niedzielnym wypadzie jak i osoby chcące porządnie się zmęczyć! My jesteśmy niedzielni ;) ale w planie mam oczywiście się zmęczyć :)
Podczas całych przygotowań najwięcej problemu sprawił niestety dojazd. Jako, że jedziemy PKP do tego z rowereami, osoby obeznane w temacie wiedzą co mam na myśli, to wybór optymalnego połączenia pociągiem bez przesiadek graniczy z cudem! Sześć miejsc dla rowerów w całym składzie... dla chcącego nic trudnego. Za wiele czasu poświęciłem i za bardzo się nakręciłem by teraz odpuszczać. Z absurdu PKP powiem , że dostępność miejsc dla rowerów można sprawdzić tylko w kasie! Infolinia? e-e. Jako, że na dworcu głównym w Gdańsku zlikwidowano (nie wiem kiedy) okienko informacji przez 5 dni popołudniu i wieczorem blokowałem kasę na około 30-40 w poszukiwaniu dojazdu z rowerem. Gdy byłem już pełen zrezygnowania i mówiłem z uśmiechem na twarzy "dobrze to pojadę pociągami regionalnymi" Pani w kasie dziwnie się na mnie patrzyła ;) Poskutkowało i wracamy pociągiem TLK bez przesiadek, a jedziemy... no cóż. Teleportujemy się do Las Palmas, zwanego Laskowicami Pomorskimi i z stamtąd już tylko trzy przesiadki i dojeżdżamy do.. uwaga Jeleniej Góry. Tak, tak dalej z rowerem się nie da, będziemy pedałować. Nocleg mamy zabukowany w Schronisku Wojtek, dotrzemy tam dziś przed 20:00.

...

Tym czasem czas choć trochę pospać, pobudka o 3:00.

czwartek, 25 lipca 2013

Niedzielni rowerzyści

Udało mi się w końcu wybrać na 1-dniową wyprawę, zorganizowaną przez Grupę Rowerową 3Miasto. Wycieczka, której celem były Jeziora Raduńskie, rozpoczęła się w niedzielę o 7.30 rano. 11 osobowa grupa dzielnie przemierzyła ponad 130-kilometrową trasę. Było warto. Pogoda dopisała - było bardzo gorąco, wypiłem ponad 4 litry płynów na trasie; dobrze że w końcu nabyłem CamelBak.
Tempo spokojne, acz zdecydowane - po drodze przerwy dla fotoreporterów i po lepszych podjazdach, na nacieszenie się zwycięstwem. Oj, górek trochę było, wszak to Szwajcaria Kaszubska. Jak jednak wiadomo, po podjazdach znajdują się nagrody w postaci zjazdów.
Trasa szutrowo, leśno, asfaltowa. Nasz lider świetnie zaplanował trasę, dzięki czemu prawie nie musieliśmy poruszać się głównymi szosami.
Przy okazji się pochwalę, że to mój nowy rekord życiowy, jeśli chodzi o jednodniowy dystans...a jeszcze kilka kilometrów bym ujechał.
Dziękuję serdecznie ekipie z GR3 za świetną atmosferę i już czekam na kolejną wycieczkę.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Pierwsze kroki...


W lipcowy weekend postanowiliśmy wybrać się do Wygonina…




Piątek: Gdańsk – Tczew (pociągiem), następnie Tczew – HBO Wygonin naszymi jednośladami (60,5 km). Była to pierwsza wyprawa SundayBikers’a Juniora, czyli mnie. Moim głównym zadaniem nie było radosne pedałowanie z kolegami… lecz osiągnąć cel, nie dać d**y i przetrwać na trasie. Zaprawieni
w boju Bikers’i bez problemów pokonywali kolejne wzniesienia prowadzące do naszej bazy noclegowej.
W związku z tym musiałem się spiąć i odłożyć na bok wszystkie przeciwności losu, tj. deszcz oraz brak odpowiedniego przygotowania przed (jak dla mnie) tak długą trasą. Ułatwieniem dla mnie był brak obciążenia, gdyż w specjalistyczny sprzęt przeznaczony do transportowania ekwipunku wyposażony jeszcze nie jestem. W celu ominięcia głównych dróg, podczas przejazdu w godzinach wieczornych, trasa została lekko zmodyfikowana oraz wydłużona, choć czas nie uległ zbytniemu wydłużeniu. Wszystko dzięki pogodzie, deszcz i wiatr sprawiały, że co chwilę słychać było: „Trzymaj tempo!!”. Do Wygonina dotarliśmy o godz. 23:53, mokrzy, zmęczeni ale zadowoleni i najważniejsze… na miejscu czekała na nas nagroda!!


Sobota: rankiem sprawdziliśmy sprzęt: kasety, korby oraz łańcuchy ostro dostały w piątek, rdza chciała je pożreć w całości, dlatego czym prędzej odpaliliśmy sprężarkę, szczotki i smary. Po sprawnie przeprowadzonej akcji po niecałej godzinie byliśmy gotowi do drogi. Trasa prowadzić miała dookoła jezior: Jelenie, Radolne i Wdzydze. Niestety, a może „na szczęście” wzorem poprzedniego dnia, również została zmodyfikowana. Rano wyruszyliśmy do Wdzydz Kiszewskich, już po pół godzinie zasygnalizowałem, że pokonanie trasy nie będzie proste ze względu na zmęczenie materiału (ból mięśni czterogłowych ud). Pogoda piękna, lekki wiatr i odrobina Słońca – jak tu można nie jechać dalej, dlatego średnia prędkość została dostosowana do możliwości Najsłabszego Ogniwa i wyruszyliśmy dalej. Kilka kilometrów przed miejscowością Czerlina wjechaliśmy na czerwony szlak rowerowy, ups… nie prowadził on po naszej zaplanowanej trasie, dlatego gdy dojechaliśmy do m. Grzybowo postanowiliśmy zmodyfikować dalszą część trasę: Grzybowo – Wygonin przez Wąglikowice i Szenajdę. Łącznie przejechaliśmy 59,26 km, co równe jest planowanej trasie dookoła jezior. Sobotni dzień był dla mnie kwintesencją „SundayBikers”: ładna pogoda, wspaniałe widoki, przerwy na jagody i maliny oraz niezapomniane: „Słuchaj… bo nie do końca jesteśmy tam gdzie powinniśmy.”





Niedziela: czas powrotu, pierwotny plan: Wygonin – Gdańsk by bike! Aczkolwiek, w celu ratowania swojego honoru, by nie uronić łez na trasie zaproponowałem „lekką” modyfikację. Po przedyskutowaniu wszystkich „za” i „przeciw” oraz przejrzeniu wachlarza możliwości spędzenia wolnego czasu, jakie proponuje Wygonin, podjęliśmy decyzję: Wygonin – Kaliska (17,38 km), a następnie pociągiem do Gdańska.





Podsumowując: weekend spędzony aktywnie, poruszaliśmy się bez mapy oraz nawigacji satelitarnej – warto wziąć następnym razem, w sumie przejechane 137,4 km, spalone kalorie etc. Kaszuby to jedno z lepszych miejsc do amatorskiej jazdy rowerowej.

piątek, 12 lipca 2013

Druga czaszka, czyli o kasku ostrzeżenie

W świetle tego, co ostatnio słychać i widać, postanowiłem Wam pokazać, jak ważne jest jeżdżenie w kasku. Wiele osób uważa, że to bezsensowne, bo jeżdżą nieczęsto i powoli.
Jakiś czas temu czytaliśmy o rowerzyście, który w Gdyni obił sobie głowę i złamał obojczyk.
Dla przykładu, w zeszłym tygodniu rowerzyście jadącemu przede mną drogę przeciął samochód. Kierowca musiał go nie zauważyć. Rowerzysta przeleciał z rowerem przez maskę, rozbijając głową (w kasku) przednią szybę w pajęczynkę. Na tym odcinku Kartuskiej na liczniku ok. 30km/h.
Jeżeli rowerzysta jedzie 15km/h, to przy wadze 60kg takie uderzenie w szybę głową to siła ok. 2500 N. Jest to średnia siła, z jaką uderza półkilogramowy młotek w gwoździa. Przy 30km/h kolesia w głowe trafia kilogramowy młotek. Nic przyjemnego ani bezpiecznego.
Dlatego też Ci, którym się potem fryzura nie układa albo im gorąco, niech sobie dalej jeżdżą bez kasku. Ja wolę swoją makówkę jeszcze trochę poużywać.