piątek, 28 listopada 2014

Listopadowa noc pod namiotem - czyli weekendowy wypad do lasu

Zwykle najlepsze pomysły rodzą się w toalecie albo pod prysznicem…. W naszym przypadku są to rozmowy na komunikatorach, najczęściej podczas pracy … (mam nadzieję, że szefowa nie czyta). Tak też było i tym razem.

Był początek listopada. Radek pisał, że wybrałby się na rower, ja odpisałem, że chętnie, ale może w ramach hartowania się przez zimnymi nocami na Islandii, spróbujemy pojechać chociaż na jedną noc pod namiot. Okazja była, gdyż w połowie listopada planowaliśmy pojechać do Wygonina, przygotować bazę do remontu komina. Od słowa do słowa doszliśmy do wniosku, ze pomysł jest realny i nie aż taki głupi, jak wydawał się na początku. Wybraliśmy datę – 21 listopada – i rozpoczęliśmy przygotowania.

Im bliżej było do wyjazdu, tym więcej znaków na niebie i ziemi dawało do zrozumienia, że wyjazd nie jest najlepszym pomysłem. Temperatury oscylowały w okolicy 0 stopni, mieliśmy problemy ze znalezieniem części sprzętu, problemy z dopasowaniem pociągów, a na koniec na 2 dni przed wyjazdem dopadła mnie ostra niestrawność…

Ostatecznie udało się. W piątek około 17:00 ruszyliśmy w drogę z Gdańska do Żukowa na pociąg.
Trasa przez Kokoszki, Czaple, Pępowo. Część trasy po ścieżkach rowerowych, pozostała bocznymi, asfaltowymi drogami.
Do pierwszego zaplanowanego pociągu zabrakło nam około 10 minut. Następny odjeżdżał za kolejne 45, więc wolny czas spędziliśmy w pobliskiej pizzerii.

W pociągu do Kościerzyny spotkała nas miła niespodzianka. Bardzo miły Pan Konduktor popatrzył na nas, na rowery, na namiot i po krótkiej rozmowie zaproponował nam zniżkę, której normalnie nie doczytali byśmy w ofercie PKP – z tego miejsca pozdrawiamy Pana Konduktora i bardzo dziękujemy.


 Żeby ominąć problem z poszukiwaniem miejsca na nocleg, wybraliśmy doskonale znaną nam plażę blisko wsi Szenajda, nad jeziorem Strupino, gdzie dawniej spędziliśmy spory kawałek życia na harcerskich obozach.


Trasa z Kościerzyny do Szenajdy wiodła w połowie asfaltowymi, w połowie leśnymi drogami przez Rotembark, Debrzyno i Juszki. Tak się złożyło, że trafiliśmy na chyba najbardziej ciemną i mglistą noc tej jesieni. Mieliśmy dzięki temu możliwość wypróbowania wszystkich naszych świateł i odblasków, bez których jazda byłaby nie tylko niebezpieczna, ale i niemożliwa.

Na miejsce dotarliśmy bez przeszkód. Mimo sporej wilgoci i kompletnej ciemności, udało nam się zebrać odpowiednią ilość opału i rozpalić ognisko. Po wstępnym ogrzaniu przyszedł czas na kolację. Część posiłku udało się zjeść na ciepło dzięki termosowi  na jedzenie, który miał z sobą Radek. Wreszcie była okazja sprawdzić termos  w bardzo niesprzyjających warunkach. Gorący żurek był wystarczająco ciepły by po 4,5 godzinach, od zapakowania do termosu, można było zjeść go ze smakiem. Dziś możemy powiedzieć, że na krótkich dystansach termos się sprawdza, i że polecamy.

Po kolacji zapadła decyzja, iż mimo 3,5 stopni Celsjusza, zostajemy na noc w lesie. Rozstawiliśmy namiot, rozpakowaliśmy graty i wróciliśmy do ogniska. Noc przy ogniu minęła na wspominkach i rozmowach o życiu i śmierci… Ognisko dawało niesamowite poczucie ciepła, stąd każda propozycje, że może pójdziemy już spać, kończyła się dorzuceniem kolejnej porcji drewna… Ostatecznie około 1 w nocy przekonaliśmy się nawzajem że czaj już się położyć.
Mimo sporych obaw o temperaturę, noc w namiocie okazała się na tyle znośna, że wstaliśmy wyspani dopiero około 9 rano.


Szybkie śniadanie, zwijanie sprzętu, post na facebooku i ruszyliśmy w drogę do Wygonina.

Trasa około 17 km. podobna do wczorajszej. Połowa leśnymi, połowa bocznymi asfaltowymi drogami.
W HBO Wygonin dołączyły do nas nasze dziewczyny i para znajomych. Reszta soboty i połowa niedzieli minęły na pracy na terenie Bazy, grach planszowych i ogólnym odpoczynku od trudów życia codziennego.


W niedzielę po południu ruszyliśmy w drogę powrotną. Wstępny plan zakładał przejazd z Wygonina aż do Gdańska. Jednak późna godzina wyjazdu, mój ból stopy i ogólne zbyt duże wyluzowanie w sobotni wieczór wymusiły weryfikację planów. Kolejnym pomysłem był dojazd do Zblewa na pociąg. Do wyboru mieliśmy 2 pociągi. Na pierwszy była szansa zdążyć na styk, na drugi musieli byśmy czekać kolejne 2 godziny na zimnym dworcu.


W połowie trasy do Zblewa wyszło, że mamy lekki niedoczas, i na pierwszy pociąg możemy nie zdążyć, a na drugi nie ma sensu czekać. Po krótkim przemyśleniu sprawy, postanowiliśmy pojechać w stronę Kalisk żeby złapać pierwotnie planowany pociąg 2 stacje wcześniej. Pomysł wypalił, i po krótkim oczekiwaniu na dworcu, udało nam się wcisnąć do pociągu. Niestety w niedzielne popołudnie pociągi na tej trasie są tak zatłoczone, że o miejscu na powieszenie, albo chociaż ustawienie roweru pod ścianą roweru mogliśmy zapomnieć…

Ściśnięci w przejściu przy drzwiach, wysiadając co kilka stacji aby wypuścić innych pasażerów,  dotarliśmy na przesiadkę do Tczewa.
Jeszcze na trasie okazało się, że na przesiadkę w Tczewie będziemy czekać około 40 minut. Czas ten postanowiliśmy wykorzystać na bardzo szybkiego kebaba, w małym barze około 5 minut jazdy od dworca.
Pociąg do Gdańska na szczęście był już dość luźny. Dojechaliśmy na siedząco, bez większych problemów.

Nasza przygoda zakończyła się na dworcu PKP Gdańsk Główny.

Podsumowując – udało się nam spędzić noc pod namiotem, przy odczuwalnej temperaturze zbliżonej do 0 stopni.
Trasa, jaką pokonaliśmy nie jest może imponująca pod względem odległości, ale celem wyjazdu było sprawdzenie siebie, ciuchów i sprzętu w takich właśnie warunkach.
Po wyjeździe jesteśmy bogatsi o kolejne doświadczenia i wspomnienia na długie lata.
Daliśmy radę i już myślimy o przekroczeniu kolejnej bariery – nie tylko temperaturowej.
Szkoda tylko, że Kubie i Kędziorowi nie udało się pojechać z nami, jednak czasami życie zawodowe i prywatne jest ważniejsze niż rowerowe hobby… Dobrze że tylko czasem :)



Jeśli zastanawiacie się z jakiego sprzętu korzystaliśmy podczas tego wyjazdu to poniżej krótka lista:
- namiot Fjord Nansen Lima II
- alumata + karimata
- materac dmuchany Trekker Fjord Nansen
- nieco wysłużony śpiwór Bergson
- nieco wysłużony śpiwór puchowy (firmy już nieczytelna, a pamięć ulotna)
- 2x termos na herbatę
- Primus Lunch Jug 0,5 l na obiad
- kuchenka GoSystem GS2101 autotrail

Udowodniliśmy, że nie trzeba kosmicznej technologii by spędzić noc w namiocie pod koniec listopada w lesie. Wystarczy pamiętać o ubraniu się na cebulkę przed wejściem do śpiwora. Do tego obowiązkowo czapka i można się nawet zgrzać ;)



Pozdrawiamy
Marcin [Małysz] i Radek

środa, 19 listopada 2014

Wybuchowa dętka i zmiana opon

Nie będzie to post o narzekaniu, nie będzie to też poradnik jak zmienić dętkę i oponę. Z wymianą zakładam, że każdy wolniej lub szybciej sobie radzi, samodzielnie lub z pomocą, ale w końcu wymienia :)

Będzie o sytuacji jaka spotkała mnie przedwczoraj. Podczas czyszenia roweru, zmiany opon i przygotowywania go do aktualnie panujących warunków atmosferycznych, gdy już byłem na finiszu pracy, podczas pompowania koła, nieco przed graniczną cyfrą 4 atmosfer jak nie HUKNĘŁO, jak nie ZADZWONIŁO mi w uszach! Stanąłem  jak wryty patrząc pod nogi na koło i wystającą z niego dętkę. Jak się okazało dętka została rozerwana wzdłuż na długości jakiś 20 cm. Dlaczego? Nie wiem, pierwszy raz doświadczyłem czegoś takiego. 


Może dętka była już "zmęczona". Pokonała ze mną całą Norwegię plus trochę jeżdżenia przed i po niej. Powiem Wam, że było to niezbyt przyjemne uczucie, szczególnie w zamkniętym pomieszczeniu, a konkretniej na przedpokoju, który nie ma 100 m2 powierzchni. Wracając jeszcze do dętek to pomyślałem, że to wina "jakości dętki". Wszak można kupić dętki marketowych marek sportowych oraz markowe. Dętka, której zdjęcia widzicie powyżej należała raczej do tych "lepszych". Jakie więc wybierać? Osobiście wybieram te z długim wentylem z racji wygody korzystania przy stożkowej obręczy jaką mam. Zdarza mi się kupić dętki marketowe, ale nie stronię również od tych "lepszych".

Cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Poszedłem do szafy, wyciągnąłem zapas dętek i wyszukałem nową. Tym razem pompując tylko 3 atmosfery, by nie wzbudzać podejrzenia u sąsiadów mafijną strzelaniną.


Skoro o oponach też mowa. Od ostatniej wyprawy jeździłem na Maxxis Larsen Oriflame 2.0. Opony na wyjeździe, na którym w 98% trasy dominował asfalt, spisały się rewelacyjnie. Nawet na bardzo ostrych zakrętach opona wręcz przyklejała się do podłoża dając niesamowicie pewne prowadzenie roweru. Na leśnej, szutrowej drodze również dobrze trzymały się w zakręcie. Słabiej natomiast było na leśnych podjazdach, co jest w pełni uzasadnione konstrukcją opony.

Aktualnie założyłem opony Schwalbe Nobby Nic 2.1. Ten typowy górski bieżnik sprawdzi się idealnie w lesie o tej porze roku. Opona również dobrze jeździ po śniegu, o czym mogłem przekonać się poprzedniej zimy. Zapewne zostanie ze mną podczas tegorocznego sezonu zimowego. Minusem opony jest miękka guma, która używana na asfalcie dość szybko znika.

czwartek, 13 listopada 2014

Jesienne mgły - przygotowanie do kolejnego sezonu

Kolejne astronomiczne koło zatacza krąg. Jeszcze niedawno cieszyłem się codziennymi, ciepłymi promieniami słońca i długimi dniami. Dziś zupełne przeciwieństwo. Nie oznacza to jednak, że mam depresję i spędzam czas siedząc przed telewizorem, pod kocem siorbiąc ciepłe kakao. Jesień to też nie powód by odstawić rower na wieszak. Owszem, jesienne rowerowanie nie jest dla każdego. Jest trudniejsze, wymaga większego dbania o sprzęt, odpowiedniego ubrania i jeszcze szerzej otwartych oczu na drodze.

Jak przygotować się do jesiennego rowerowania? Streściłbym to w kilku punktach.

1. pozytywne nastawienie
To nasza osobowość i psychika w dużym stopniu determinuje coś, co nazywamy "to nie jest dla mnie". Jeśli do tej pory jeździłeś rowerem tylko w suchy, słoneczny, letni dzień nie oznacza to, że jesienna aura nie jest dla Ciebie. Potraktuj to jako wyzwanie; zmierzenie się z samym sobą, a gwarantuję, że znajdziesz wiele plusów.

2. zadbaj o odpowiednią odzież
Gdy temperatura waha się w okolicach 10°C ubieram długie spodnie i długie skarpety (ważne by w chłodne dni chronić ścięgno Achillesa), termiczny longsleeve, na to wiatrówkę (opcjonalnie cienką bluzę jako drugą warstwę), buffa, czapkę pod kask oraz długie rękawiczki.

3. bądź widoczny
To już nie czas, kiedy zmrok zapada o godzinie 22:00. Godzina 17:00 to już egipskie ciemności, które trzeba skutecznie rozproszyć zarówno białym światłem z przodu, jak i czerwonym z tyłu. Zdecydowanie ułatwi nam to poruszanie się po zmroku oraz sprawi, że będziemy widoczni dla innych. Za miastem polecam kamizelkę odblaskową, jest ona lekka, nie krępuje ruchów, a i wstydliwi będą bezpieczniejsi.

4. prędkość
Wiadomo, że chłód wyziębia organizm, co skutecznie może doprowadzić do jego szybkiego zmęczenia. Szybka jazda, gdy mamy na sobie kilka warstw ubrań (nawet tych kosmicznie oddychających) spowoduje, że nadmiernie się zgrzejemy. Gdy np. zatrzymamy się na światłach w oczekiwaniu na zielone i będzie wiał wiatr, to nie będzie to ani przyjemne ani zdrowe dla naszego organizmu. Dlatego jesienią zwalniam :)

5. rower
Osobiście, gdy wracam do domu i widzę, że mój rower jest mokry, biorę szmatę i go wycieram. Po pierwsze trzymam rower w mieszkaniu i szanuję porządek, po drugie sam nie chciałbym stać w przedpokoju mokry, po trzecie szczególnie łańcuch narażony jest na korozję. Warto wytrzeć go do sucha i przesmarować odpowiednim smarem.

To zaledwie pięć punktów, którymi można kierować się przy wyjściu jesienią na rower. Dla niektórych, aż pięć. Przecież rower ma być przyjemnością, odstresowaniem, sposobem na spędzenie wolnego czasu, czy zatem wszystkie przygotowania i obostrzenia są tego warte? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam.

Jesienna jazda na rowerze to także podniesienie odporności organizmu. Można wyglądać niewyraźnie i wybierać farmaceutyczne specyfiki, które nas wyostrzą lub można samemu się hartować.

To co? Sezon jesienny otwarty? Wskakujemy na rowery? :)