poniedziałek, 6 stycznia 2014

Z muzyką czy bez? Samemu czy z kimś?

Czy słuchając ulubionej muzyki podczas jazdy rowerem odcinamy się od otaczającego świata i stajemy się królem szos, leśnych tras czy ścieżek rowerowych? Zagrażamy bezpieczeństwu swojemu i innych? Wszystko ma swoich zwolenników i przeciwników, wady i zalety. Osobiście bardzo wiele kilometrów przepedałowałem z ulubioną muzyka na uszach. Po mieście i po lesie, czasem także w dalszej trasie. Muzyka działa jak doping, gdy jest ona odpowiednio dobrana do sposobu naszej jazdy, do terenu w którym kręcimy. Może konkurować z trenerem stojącym za linią autu.
Oczywiście w kwestii bezpieczeństwa nigdy nie odcinam się w 100% od świata zewnętrznego, szczególnie w mieście ważne jest by słuch nie był uśpiony, a do tego warto też wspomóc się oczami i nie jeździć tylko na słuch, bo niestety i o takich "agnetach" świat już słyszał ;)

Muzyka uskrzydla, mobilizuje i daje energię. Nie wyobrażam sobie kręcić kilometry na rowerze spiningowym bez muzyki, dlaczego więc nie słuchać jej podczas jazdy po lesie? Poniżej to co dodaje mi skrzydeł podczas spiningu na dużych górkach, których niestety nie ma w okolicach Gdańska, albo jeszcze się przede mną kryją.



A czy z muzyką da się jeździć, gdy pedałujemy w towarzystwie? Znam ludzi co jeżdżą niczym prywatny ochroniarz, z jedną słuchawką w uchu, lecz dla mnie to już za wiele. Albo rybki albo akwarium. Jeżdżąc samemu nie zawsze mam ochotę słuchać miasta lub lasu (szczególnie gdy nic się w nim nie dzieje), ale mając wybór muzyka vs. osoba, zawsze wybiorę towarzystwo.

Jeśli mam wybierać to najlepiej jeździć z kimś :) Dlatego dziękuję dziś moim kolegom za mobilizację o poranku!