sobota, 12 października 2013

Na wschód od Edenu.

W ostatnie weekendy wychodzą wyprawy rowerowe, oj wychodzą... jeszcze niedawno Hellowaliśmy, a teraz wykręciliśmy ok 160 km (Kędzior nawet 176 - życiówkę) w kierunku rosyjskiej granicy.
Tym razem względnie wyspani, także mieliśmy tylko 30 minut opóźnienia na starcie. Wyruszyliśmy o 7 rano z Gdańska. Było.. zimno. Na szczęście pouzupełnialiśmy ostatnio garderobę, więc byliśmy przygotowani nawet na -10. Chociaż przeprawa promowa w Świbnie dała się nam mocno we znaki.

Cała trasa właściwie płaska, z wyjątkiem ostatniego fragmentu od Kątów Rybackich i dalej, w okolicy Krynicy Morskiej. Tam czekały nas krótkie podjazdy i zjazdy, ale jak wiadomo Sandały uwielbiają górki. Pod sam pas graniczny nie dotarliśmy - ślepa uliczka najdalej wysunięta na wschód była dla nas wystarczająca.

W mijanych miejscowościach wyraźnie widać ich turystyczny charakter. Świeciły pustkami. Mimo tego bez problemu znaleźliśmy knajpkę w Krynicy Morskiej dla obiadowego uzupełnienia kalorii.

Droga powrotna upłynęła nam na hamowaniu himalajskich zapędów Radzia do wykręcania średniej odcinkowej 27 km/h - Kędzior skupiał się w tym czasie na robieniu życiówki, a ja na pilnowaniu swojej kontuzjowanej kostki, żeby za głośno nie piszczała. Mimo tych drobnych wszak przeszkód uważam, że wynik trasy ze średnią powyżej 18 km/h był zadowalający.

Sandały w szczytowej formie - na potwierdzenie podam, że tegoż samego dnia wieczorna impreza przeciągnęła nam się do 5 rano.

Wschód załatwiony, północ i południe też. Zaczynają nam się powoli kończyć pobliskie trasy - chyba trzeba zwiększyć dystanse...

Kubuś.

0 komentarze:

Prześlij komentarz