sobota, 2 listopada 2013

U Wielkiego Mistrza

Ostatnia, niedokończona trasa powiodła nas za Malbork.

Wyjazd odbył się jakieś 3 godziny później, niż zaplanowano...ale to chyba nic nowego. Pogoda była wybitnie niezachęcająca do spacerów. Ale przecież nie szliśmy na spacer - dobre ciuchy i można jechać. Z Gdańska wskoczyliśmy na Szlak Mennonitów. Po drodze mijaliśmy piękną zabudowę żuławską - spichlerze, dworki i domki podcieniowe.

Do Tczewa trasa przebiegała gładko, choć mokro. Przy okazji mamy potwierdzony wygodny rowerowy dojazd do Tczewa. Po przekroczeniu Wisły czekała nas szeroka, wygodna krajówka, chociaż przy 15 kilometrowym, prostym odcinku można zasnąć za kierownicą. Zatankowaliśmy na stacji benzynowej i do Malborka już tylko kawałek. Sweet focia pod zamkiem i lecimy dalej.

Zauważalna jest zmiana krajobrazu. Z płaskich pól Żuław, przenosimy się w zalesione pagórki i łąki. W jesiennej atmosferze wygląda to naprawdę przepięknie.

I teraz clou wyprawy. Kilkanaście kilometrów przed granicą województw Jakuba zabiła kałuża wespół z brukiem. O szczegółach nie ma co, wystarczy, że z rozwalonym nadgarstkiem jedzie się kiepsko. Odpuszczamy Elbląg i z ciężkim sercem turlamy się do Malborka na pociąg do domu. Mogę Wam powiedzieć, że naprawdę ciężko zmienia się przerzutki jedną ręką. Na peron wpadamy w ostatnim momencie i do Gdańska na tarczy wracamy ok. 19.

Trasa jeszcze do zrobienia - chyba pojedziemy z drugiej strony, żeby było ciekawiej ;). Nadgarstek Kuby po prawie 4 godzinach imprezy na SORze okazał się tylko stłuczony, także kamień z serca... a że zrobiliśmy tylko 100km, no cóż, zdarza się. Przynajmniej nie wracaliśmy w nocy.

0 komentarze:

Prześlij komentarz