poniedziałek, 23 czerwca 2014

Pod górę i pod wiatr, skandynawska aura coraz bliżej

W minioną sobotę wybraliśmy się z Tomaszem za Kartuzy do Hejtusa. Czekały tam do zebrania punkty z trasy dogtrekkingu, który odbył się dwa tygodnie temu. Dlaczego jeździmy zbierać punkty? Po pierwsze jest to zawsze jakiś cel by pokręcić korbą i poznać nowe tereny, po drugie zawsze chętnie pomożemy. Początkowo mieliśmy jechać razem z PanemHusky, który ustawiał trasę, lecz coś mu wypadło i pojechaliśmy we dwóch. Zostaliśmy wyposażeni w mapę w formacie *.kmz i plik jpg. 

Do Hejtusa pojechaliśmy szosą, by przyzwyczajać się do jednostajnej jazdy, która czeka nas już za trzy tygodnie! Nie wiemy jeszcze jakie niespodzianki, jak bardzo strome podjazdy pod fiordy i ile deszczu przewidziało dla nas fatum, lecz w sobotę zobaczyliśmy jak to jest jechać z wiatrem w twarz i pod górę :)

Dojazd około 35 km zajął nam 1,5 h. Piękne pagórkowate tereny to odmiana dla żuław, po których pedałowaliśmy tydzień temu. Po znalezieniu pierwszego punktu, przyszedł czas na drugie śniadanko, po którym nieco popadało, oczywiście tylko po to byśmy nie zakopali się w lesie ;)

Obaj lubimy pokręcić po lesie, do tego osobiście uwielbiam jeździć w nieznanym terenie. Pomimo faktu, że byliśmy wyposażeni w gps, na którym dokładnie widać gdzie jesteśmy, nie zwracaliśmy uwagi na nazwy okolicznych miejscowości tylko szukaliśmy punktów. Jak to zwykle bywa, części z punktów już nie było. Lampiony (widoczne na pierwszym zdjęciu) przyciągają swoją uwagę leśnych stworów, które często-gęsto zrywają je i (prawdopodobnie) dekorują nimi swoje nory, bo nie wiem co innego można z nimi zrobić ;) Po kilkunastu minutach pokręcenia się w miejscu zaznaczonym kropka na mapie ruszaliśmy dalej.


Banalnie to zabrzmi, ale las wymaga większego skupienia niż szosa, więcej w nim niespodzianek, które czasem kończą się łapaniem zająca. Tym razem nasza wewnętrzna rywalizacja zakończyła się wynikiem 1:1, lecz tylko z jednym udokumentowanym "punktem".


Wszystko zapowiadało się rewelacyjnie, mieliśmy odpowiedni zapas czasu, chęci, prowiant i wodę. Jednego czego nam zabrakło to .... baterii :) Tak, tak, banalna rzecz, lecz gdy niespodziewanie padły baterie w Garminie straciliśmy mapę cyfrową, jedyną jaką tego dnia mieliśmy z sobą :( Nie polecam baterii marki Philips, podziałały raptem 5 h (!), gdzie Energizery z powodzeniem dały radę tydzień temu przez prawie 14 h plus były wykorzystywane jeszcze po tym dniu. Na domiar złego Chac (mitologia Majów) postanowił sprawdzić czy faktycznie nie jesteśmy z cukru. Na jego nieszczęście dojechaliśmy do ambony na skraju pola, która dała na m schronienie na około pół godziny. W tym czasie spożyliśmy kolejny posiłek regeneracyjny.


Po chwili odpoczynku sprawdziliśmy na komórkach którędy do najbliższej miejscowości i ruszyliśmy do niej. Zakupiliśmy baterie oraz naturalne energetyki, posiedzieliśmy chwilę i zgodnie uznaliśmy, że na nas już pora, że nie wracamy 10 km na trasę w niepewną pogodę. Objechaliśmy raptem kilka punktów, po resztę być może wrócimy już w środę.

Podsumowując:
- pokręcone prawie 90 km szosą i trochę lasem
- bardzo ładne tereny, na pewno nie raz tu wrócimy
- nawigacja na przełaj na 5+, nie zgubiliśmy się ani razu ;)


0 komentarze:

Prześlij komentarz